Details
Nothing to say, yet
Details
Nothing to say, yet
Comment
Nothing to say, yet
Adrian talks about his trip to France, starting from his journey from Bydgoszcz to Poznań and then to Paris. He shares his experiences at the airport, including going through security and the restrictions on liquids. He mentions the discomfort of flying for the first time but enjoyed the view from the window seat. He and his sister had difficulty communicating in restaurants due to the language barrier. They explored Paris and tried different snacks and drinks, including Caprisun and Arizona. They also enjoyed the convenience of having a supermarket near their hotel. Adrian emphasizes their love for sleeping and mentions the breakfast buffet at the hotel. He jokes about how much he eats during breakfast. A więc tak. Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim pierwszym podcaście. Jestem Adrian i dzisiaj opowiem o mojej podróży do Francji. Zacznijmy może od tego, że jestem człowiekiem, który bardzo lubi podróżować. Nie zwiedziłem jakoś super dużo świata, ale cały czas do tego dążę. I naprawdę chciałbym wiązać z tym jakkolwiek moją przyszłość, mimo że chcę iść do wojska. Ale to nie jest temat na teraz. Swoją podróż zacząłem z Bydgoszczy do Poznania, do mojej kłanej siostry, u której przenocowałem i następnego dnia właśnie wróciliśmy już do Paryża. Ale u siostry oczywiście musi się potem posprawdzać wszystko, czy waga bagażu się zgadza, czy nie mamy żadnych przedmiotów, których nie powinniśmy mieć przy sobie, czy to też jakieś jedzenie sobie załatwić na podróż itp. I też, czy nie mamy np. butelek większych niż 50 ml, ponieważ, nie wiem czy wszyscy wiecie, ale jeśli lecisz samolotem, nie można mieć żadnych ani pojemników, ani wypełnionych po prostu butelek, które mają więcej niż 50 ml. A więc podróż to naprawdę zaczęliśmy już od 3-4 nad ranem. Jechaliśmy sobie autobusem na port lotniczy w Poznaniu. Ja powiem, że tam było po prostu najwygodniej nam wylecieć, bo jak moja siostra mieszkała, to znała też Poznań, wiedziała jak dojechać i po prostu stwierdziliśmy, że stamtąd wyjdziemy. Gdy już dojechaliśmy na lotnisko, na początku nie mieliśmy żadnych problemów, ale był jeden tylko. Ja przy sobie w kluczach miałem zawsze taki nabój. On oczywiście nie jest prawdziwy, tylko po prostu taka przywieszka zwykła, bo strzelam sportowo. No i na bramkach złapali nas, że chcą jeszcze raz zobaczyć te klucze, bo coś im tu nie pasuje w tym moim plecaku, bo one leżały w plecaku. No i oczywiście sprawdzali te klucze. Ja tam przeprosiłem ładnie, że... Przepraszam za tę sytuację, ale jednak to jest tylko przywieszka. To nie jest nic niebezpiecznego, dlatego nie ma czym się zamartwiać. Możecie to sprawdzić jak najbardziej. Przepuścili nas w końcu. Długo nie trwało to, aż nas puścili. Zmnożyliśmy nas spokojnie na lot. Ale tak czy siak, po tym jak już przeszliśmy przez bramki, były również drugie bramki, które prowadziły już bezpośrednio do samolotu. No za to czekaliśmy już pół godziny. I moja siostra zajebistego trika ma, ponieważ ona już nie pierwszy raz leciała samolotem. I po prostu na pierwszych bramkach, właśnie tych, gdzie sprawdzali nam wszystko, wylała wodę, którą miała w butelce, tak zwanej Dafi. I po tych bramkach są jeszcze toalety. I ona po prostu wzięła tą butelkę do toalety i napełniła sobie Dafi. I po prostu dzięki temu mieliśmy picie normalnie na podróż. I nam to bardzo ułatwiło, nie powiem, że nie. Ponieważ też nie każdy z Was pewnie miał okazję lecieć samolotem, ale gdy jest się podczas lotu, to często po prostu piszczy w uszach albo ma się ciśnienie w uszach i ciężko jest wytrzymać, jak się za pierwszym razem leci. Jednak ja nie poczułem takiego dyskomfortu podczas tej podróży, więc można powiedzieć, że gładko mi to poszło. A jeszcze do tego, jako że pierwszy raz właśnie leciałem samolotem, a moja siostra już ileś razy tam leciała, dała mi się iść przy oknie. I to naprawdę było zajebiste, ponieważ jednak czułem taką satysfakcję, że lecę samolotem, jestem ileś set kilometrów nad po prostu ziemią i takie widoczki po prostu piękne, jakie tam były, to jest rzecz niezapomniana. Jeszcze nie raz pewnie bym miał okazję zobaczyć takie widoki, nawet pewnie i lepsze, ale naprawdę jestem zadowolony z tego, że miałem okazję wlecieć do siostry. Wlecieć z siostrą do Paryża, o to mi oczywiście chodziło. Ale tak jak już dolecieliśmy, mieliśmy bardzo duże zdziwko, dlatego że w Paryżu, nie wiem czy w jakichś krajach jeszcze tak jest, ale na przykład w Paryżu jest tak, że po prostu lotnisko jest oddalone o ileś tam kilometrów od samego Paryża. I jechaliśmy busem właśnie z lotniska, bilety musieliśmy na niego kupić i lepiej oczywiście się zmieściliśmy do tego busa, ale to już takie małe szczegóły. Bardziej po prostu się zdziwiliśmy, że już tylko od razu po przylocie musimy wydać z tego co pamiętam 18 euro, aby móc w ogóle dojechać do tego Paryża. To była taka pierwsza sytuacja już w Paryżu, w której się bardzo dziwnie poczuliśmy, ponieważ nie wiedzieliśmy, że takie coś w ogóle tam jest. Spodziewaliśmy się, że to lotnisko jest oddalone, moja siostra o tym wiedziała, ale myślała, że transport jest jakkolwiek, można powiedzieć, bardziej miejski. Coś w tym stylu jak ma się po prostu w miastach. Ale na przykład w Paryżu głównie się metrem podróżuję, o którym też później opowiem. Ale gdy już dojechaliśmy, jako że moja siostra jest małą kobitką, jeśli mogę tak to ująć, jest po prostu chudziutka i malutka, to nie miała siły dźwigać bagażu, więc wiadomo, ja popieprzałem z walizką w pierwszy dzień w Paryżu. Po prostu pierwszy dzień już zjadaliśmy i też przyszedł czas na pierwszy posiłek, jako że moja siostra jest taka, że chce się chwalić wszystkim na Instagramie, na przykład co porabia i tak dalej, bo po prostu chce to robić, więc tak robi i nikt jej tego nie zabroni. Ale ja po prostu widziałem po niej, że chciała się bardzo pochwalić, że jest w Paryżu, we Francji i poprosiła mnie od razu o zdjęcia z restauracji z kawą na przykład, którą sobie trzyma, tak po francusku można powiedzieć. Ale w pierwszej restauracji, w jakiej w ogóle byliśmy, jedliśmy croissanty, ale nie pamiętam dokładnie co jeszcze, bo to nie było jedyne danie, które wtedy tam jedliśmy, bo ja jestem człowiekiem, który bardzo dużo je i zresztą o tym też o śniadaniach będę opowiadać niedługo. Ale tak czy siak w pierwszej restauracji, w której byliśmy, trudno było się dogadać, ponieważ żaden kelner nie znał języka angielskiego. Wszyscy albo po francusku, albo trochę włoskiego, hiszpańskiego, takie typowo języki pokrawione z francuskim. A na szczęście moja siostra jednak nie tylko angielski znała, ale właśnie trochę włoskiego zna, hiszpański zna, łacinę itd. Ogólnie moja siostra to jest słab do języków, ale to też nie o tym dzisiaj. No i po prostu po tym pierwszym posiłku dalej pochodziliśmy sobie po Paryżu, zwiedzaliśmy, aż w końcu dotarliśmy do hotelu. Była już tam późniejsza godzina, bodajże, nie wiem, dziewiętnasta, coś takiego. Wtedy nie było tak ciemno jeszcze o takich porach. Więc udaliśmy się prosto do hotelu i o dziwo Polak tam pracował, więc w ogóle jeszcze dogadywaliśmy. Po prostu weszliśmy, niby zaczęliśmy mówić po angielsku, ale on rozpoznał ten akcent typowy dla Polaków, którzy mówią po angielsku i zaczęli się po prostu po polsku rozmawiać, wydał nam karty do pokoju. No i poszliśmy odłożyć sobie rzeczy. Oczywiście jak to ja i moja siostra uwielbiamy spać. Od razu tylko położyliśmy się i zrobiliśmy sobie godzinną drzemkę. Gdy zrobiliśmy sobie drzemkę znów wyszliśmy na miasto, ale tak typowo tylko do sklepu i coś sobie przekąsić. Do jakiejś najbliższej restauracji, żeby po prostu na głodnego nie siedzieć, a w sklepie zresztą jakieś picie kupić czy przekąski do pokoju. Akurat zajebiście było z tym, że mieliśmy dosłownie od hotelu, nie wiem, może pięć metrów do najbliższego sklepu. To był taki typowy Kaufland chyba, nie pamiętam już dokładnie, ale z tego co pamiętam to był właśnie Kaufland, albo jego francuski odpowiednik, już nie pamiętam. Logo było na pewno to samo, przepraszam, albo to był Careful. Ale tak czy siak, któryś z tych dwóch sklepów. Mieliśmy go bardzo blisko i to jest właśnie też zajebiste w tym, że jak jesteś za granicą, to naprawdę dużo rzeczy można spróbować, których nie ma w Polsce. Między innymi ja próbowałem sobie takie Caprisany, czy takie, Boże jak to się nazywało, Arizony. Wyobraźcie sobie, że po prostu leżały sobie puszki. Jedne miały 500 litrów, drugie litr prawie, nie pamiętam dokładnie ile, bodajże 850 mililitrów. Dosłownie Arizon i Caprisanów. Takie wielkie puchy o różnych smakach, których w ogóle jeszcze w Polsce nie było. Aktualnie na przykład teraz mam obok siebie Arizonę Raspberry Ice Tea. I ona, z tego co mi się wydaje, ona dopiero niedawno wyszła do Polski, bo ja w Peru już byłem rok temu i w Polsce nigdy wcześniej się nie spotkałem z Arizoną Malinową. Więc wtedy już wiedziałem po prostu jak smakuje i wiedziałem, że jest zajebista. Właśnie kupiłem sobie taką wielką puchę. Totalnie nie pamiętam ile to kosztowało i ogólnie cen zbytnio nie pamiętam, ale naprawdę rzeczy do próbowania była co nie miara. I próbowaliśmy wielu rzeczy z siostrą, między innymi tam jakichś różnych chipsów, czy chrupków. Na przykład też między innymi Laysy miały takie coś w Francji, że mają miks. Dosłownie ma się trzy rodzaje chipsów w jednej paczce i ileś tam gram po prostu. Tych, tych i tych. I to było zajebiste, bo ktoś miał ochotę i na takie chipsy i na takie, to mógł sobie znaleźć paczkę, która najbardziej będzie mu odpowiadać. A nie, że musi kupować dwa rodzaje i na przykład nie doje któryś, bo nie jest w stanie. Więc to na pewno na plus jest w jakby przekąskach w Francji. Ale też jak już wróciliśmy to oczywiście poszliśmy spać z siostrą znowu. Bo jednak, tak jak wszyscy powiedziałem, ja z siostrą kochamy spać. Potrafimy spać naprawdę długo. Ale tak czy siak, po tym jak już sobie położyliśmy i zasnęliśmy, wstaliśmy bodajże już o siódmej albo ósmej rano na śniadanie, które na szczęście mieliśmy w cenie w hotelu. I właśnie niedawno z tym się śmiałem z siostrą, że na szczęście, że te śniadania mieliśmy w cenie, a nie, że musieliśmy jeść w restauracjach, bo my byśmy się nigdy nie wypłacili z tego jedzenia, które ja jadłem. Ponieważ, tak jak wcześniej mówiłem, jestem osobą, która bardzo dużo je. I ja po prostu śniadanie potrafię jeść półtora godziny cały czas jedząc. I między innymi też również tak to wyglądało we Francji. Ja schodziłem pół godziny szybciej od siostry, tylko po to, żebyśmy mogli w tym samym czasie jakby skończyć zjeść i wyjść sobie już na zwiedzanie. Albo nawet przed ostatni dzień na śniadanie wszedłem godzinę szybciej, bo wiedziałem, że będę tyle jeść. I właśnie to był największy plus tego, że mieliśmy to w cenie, nie musieliśmy płacić osobno za każdą rzecz, którą braliśmy, tylko był szwedzki stół, można sobie było przekąsić. Ale jak to we Francji, w Paryzu. Cressanty, które tam były, były tak pyszne. Po prostu smak ich był nieziemski. Był totalnie inny niż takie, które typowe są czy to w sklepach do zrobienia samemu, czy nawet w restauracjach podawane na jakąś przystawkę, czy cokolwiek. Po prostu były idealne. Takie mięciutkie, z masełkiem w środku, jeszcze do tego można było sobie w dżenik wziąć jakieś różne smaki, były miód i tym podobne. I dużo soków, wiadomo. Tam jeszcze inne jedzenie było, ale to już myślę, że to nie jest ważne. Po prostu było tego jedzenia naprawdę dużo. Na pewno więcej niż w takich typowych restauracjach w Polsce, gdzie ma się po prostu stół szwedzki na przykład na śniadanie itd. Było tego o wiele więcej i było na pewno smaczniejsze. Ale tak czy siak, drugi dzień zwiedzania w sumie nie były za bardzo ciekawe, chociaż zwiedziliśmy pierwsze muzeum. To było muzeum Picasso. I również poszliśmy na pokaz świateł. W muzeum Picasso było naprawdę dużo ciekawych rzeczy. Jednak moja siostra by mnie tym bardziej interesowała, bo ona jest obeznana w sztuce i ona się tym po prostu zawsze interesowała. I zresztą ona też sama rysuje, starała się coś malować. I naprawdę jej to dobrze wychodzi. Robiła już nieraz jakiś obraz bądź rysunek komuś z nas z rodziny i każdy był zadowolony. Ja akurat robiła tylko gdy byłem malutki, bo chciałem po prostu, żeby narysowałem jakiś fajny samochodzik. Niestety już nie mam tego rysunku przy sobie. Miałem go kiedyś na tablicy, ale wszystko z nim ściągnąłem, więc leży gdzieś w szafce pewnie w jakimś stosie kartek. Ale na pewno w przyszłości będzie coś wspominać o tym samochodzikiem, bo nie wiem, może miałem wtedy 11 lat, 10, może nawet mniej jak mnie to rysowało. Wydaje mi się, że nawet mniej. Ale tak czy siak... Ja chodziłem tam, gdzie siostra, bo ona po prostu wiedziała, gdzie chodzi, co mamy zwiedzać, bo ja szczerze, niestety nie byłem zbytnie obeznany, co warto zobaczyć we Francji, a dokładniej w Paryżu. Więc ona po prostu przedstawiała mi, jaki jest plan, a ja tylko mówiłem, OK, let's go i idziemy. Ale tak czy siak... Podróżowanie, bo my właśnie jeździliśmy metrem. Metro we Francji naprawdę jest bardzo fajne. W sensie nawet nie chodzi mi o samo metro, jakby sam pojazdem się poruszamy, tylko miejsce. Po prostu nawet, mimo że to jest metro pod ziemią, to jest naprawdę ładne. Nawet sobie specjalnie zdjęcie tam zrobiłem z tunelem, który po prostu prowadzi do takiej wielkiej, potężnej ciemności. Wiem, że to dziwnie zabrzmiało, jednak po prostu to miejsce też było takie wyjątkowe. Jednak w Polsce mam metro tylko w Warszawie, które tak nie jest jakoś super, z tego co wiem, a jednak tam to metro jest rozłożone po całej Francji i... Po całej Francji, po całym Paryżu to naprawdę. I tam się po prostu dało dojechać wszędzie, gdzie się chciało. A przesiadki nie były wcale takie trudne, bo mimo, że nie znaliśmy francuskiego, to jednak i tak rozczytywaliśmy się, jak, gdzie musimy wysiąść. Było wszystko jasne na tablicach, gdzie trzeba się przesiąść, na co. Też te tabliczki typu, że w tamtą stronę trzeba iść na ten numer metra, czy w tamtą stronę na inny numer metra. To też wszystko było jasno pokazane w tym miejscu, w tym metrze. Nie dało się po prostu zgubić tak łatwo. Naprawdę jakiś debil musiałby chyba chodzić, żeby się zgubić. Ale raz mieliśmy taką sytuację, że nie wiedzieliśmy, czy na pewno to jest ten jakby peron. Ale to była tylko taka jedna pojedyncza sytuacja. Na pewno też była taka sytuacja, że w jeden dzień, niestety nie pamiętam dokładnie w który, to stwierdziliśmy, że chcemy iść wieczorem do zobaczyć wieżę Eiffla. A więc stwierdziliśmy, że wieczorkiem już po pierwszym jakby zwiedzaniu, znaczy po pierwszym, bodajże to było z drugiego na trzeci dzień. Właśnie po drugim tym zwiedzaniu, w drugi dzień, stwierdziliśmy, że sobie pójdziemy odpocząć, pośpimy trochę i tak około 20.30 pojedziemy jeszcze raz na miasto, żeby zobaczyć tą wieżę Eiffla w nocy, bo jednak ona wtedy jest piękniejsza. Mimo, że wtedy była w remoncie, to jednak i tak zdjęcia sobie fajne porobiliśmy. Co prawda ja nigdzie ich zbytnio nie udostępniałem, ale jednak moja siostra jakieś tam na Instagramie miała, czy to relacje, czy właśnie posty z wieży Eiffla, czy muzeum do Orsa, o którym zaraz będę rozmawiać. Ale tak czy siak wieża Eiffla nawet w dniu wygląda bardzo ładnie. Tak jak mówię, nawet mimo tego, że była w remoncie akurat wtedy, gdy byliśmy i po prostu jedna strona, ta jakby od strony takiego parku, można powiedzieć, gdzie można było na spokojnie zrobić zdjęcie całej wieży z jakimś małym krajobrazem, można powiedzieć. Niestety była zakryta po prostu wielką jakby taką płachtą, która powiedzmy imitowała te części, które są remontowane, ale tak czy siak, no mówię, ładnie bardzo to wyglądało. Zwiedzając tam naprawdę dużo rzeczy, mieliśmy takie wow, bo no jednak mimo, że podróżujemy po całym świecie, no głównie po Europie, to i tak naprawdę wiele rzeczy nas zaskoczyło w tej Francji. Ale propos sklepów, jeszcze teraz mi się przypomniało, że miałem taką super, zajebistą sytuację, że stwierdziłem, że zejdę sobie właśnie do sklepu, siostra stwierdziła, że idzie ze mną, no i ja sobie wybierałem właśnie kapisany, jakie sobie wypić, bo nie wiedziałem w sumie, na którego mam ochotę, a chciałem sobie coś dobrego wypić, jeszcze tam sobie jakąś kolkę kupiłem. A tak stoję przy lodówkach, patrzę, nagle słyszę jakiś głos, joł, mejd, coś tam, zaczął nagle nawijać ciemnoskóry mężczyzna, po francusku, totalnie nic nie zrozumiałem, po prostu w obrazie która po prostu patrzy na niego z zdziwieniem, co on gada do mnie. I ja totalnie nic nie wiedziałem, ja po prostu uśmiechnąłem tak głową, podtrząchając do góra, dół, góra, dół, że okej, rozumiem, spoko i tak dalej. I moja siostra tak nagle do mnie, że no Adrian mówił po francusku i tylko zrozumiałem to, że masz zajebistą stylówę i za to cię po prostu chwali. A ja takie super, thank you bro. I nagle sobie poszedł z minu taką skwaszoną, bo ogólnie tego też nie wiem czy wiecie, ale we Francji po prostu Francuzi zbytnio nie lubią cudzoziemców, nie lubią zbytnio ludzi z zagranicy, czy to turystów, no głównie turystów, ale też wiecie, to nie jest tak, że oni od razu plują na nich czy coś, po prostu patrzą na nich z pogardą, bo jednak to człowiek jest, więc no wiadomo, ale no po prostu widać tą pogardę u nich, dlatego już jak ten mężczyzna odszedł, to widziałem to jego skwaszoną minę i niezadowolenie z tego, że jestem obcokrajowcem. Ale też co warto znaczyć z tego wyjazdu, między innymi takimi ciekawszymi właśnie miejscami, które zobaczyliśmy, było muzeum d'Orsay. Naprawdę wielkie muzeum, które zwiedzaliśmy naprawdę dosyć długo, zwłaszcza, że do każdego dzieła, czy czegokolwiek, co nam było pokazane, chcieliśmy naprawdę przyjrzeć się temu i rozmawialiśmy często na temat danych obrazów. Nawet potrafiliśmy stać 5 minut nad jednym obrazem, rozmawiając na temat tego obrazu. Mimo, że ja się na sztuce jakoś bardzo nie znam, to jak moja siostra mówi, ona bardzo się tym interesuje, więc konwersowaliśmy po prostu, czy co nam się podoba w tym obrazie, co się nie podoba. No i koniec końców, najciekawszą rzeczą dla mnie był taki kozioł. To nie był obraz, to była taka makieta, można powiedzieć, stworzona. I po prostu najśmieszniejsze w niej było to, że miała potężne jaja, takie zwisające. Tylko to, naprawdę. Tylko to było w tym ciekawe, w tym koźle. I po prostu z siostrą wcisnęliśmy bekę, że to ma jajo wielkości mojej głowy, jej też w sumie. Ale takich ciekawszych rzeczy, które są ciekawe, po prostu specyficzne dla mnie. Nie, że się ich brzydzę, ale po prostu niektórzy mają miłość wielką w sobie do zwierząt. Ja akurat aż takiej wielkiej nie mam, bo sam zwierzęcia nigdy nie miałem. Ale było zdjęcie, prawdopodobnie z drugiej wojny światowej, w której było widać spalonego żywcem psa. Po prostu na jednym zdjęciu było widać, jak się pali, a na następnym zdjęciu było po prostu widać jego kości, głowę, która jeszcze miała trochę mięsa w sobie takiego spalonego i tak dalej. Oczywiście zdjęcie było biało-czarne, więc to są po prostu moje spekulacje. I bardzo się zdziwiłem, jak to zobaczyłem. Moja siostra, jako że uwielbia zwierzęta, no to ciężko było, żeby normalnie się temu przyjrzała. No i akurat się zaśmiałem, że no trudno, co się stało, to się nie odstanie. Ale też wcześniej zaznaczyłem, że byliśmy w Muzeum Światła. To był taki pokaz światła. To było bardzo ciekawe z tej racji, że po prostu gdziekolwiek się spojrzało, tam było coś wyświetlane. Nie dało się po prostu, praktycznie w ogóle nie było miejsca, gdzie nie było coś wyświetlane. I nawet trudno było ogarnąć, skąd leci to światło, te lampy, bo po prostu były tak rozstawione. Wiadomo, że jak coś ci w ryjca świeci, no to też jest inaczej, to widać. Naprawdę było pięknie, z tego względu, że pomieszczenie jest ciemne, praktycznie w ogóle nieoświetlane. Tylko i wyłącznie z tych lamp, które wyświetlają różne, nawet nie wiem, jak to nazwać, pejzaże. No naprawdę ciężko mi nawet to ująć w słowo, bo to było tak po prostu piękne. I pierwszy raz widziałem takie coś, więc też nie wiem, jak to nazwać. Naprawdę było to ciekawe przeżycie, ale też między innymi byliśmy w luzie. A przynajmniej chcieliśmy do niego wejść, ponieważ kolejki były tak potężnie wielkie, żebyśmy tam chyba cały dzień czekali na samo wejście. Plus jeszcze zwiedzania w Luwrze byłoby multum. Dlatego było też tyle osób, że po prostu w momencie, gdy my byliśmy tam, to nie były żadne wakacje itd., ale wejście do Luwru było po prostu darmowe. Można było sobie wejść na spokojnie bez płacenia, ale ileś tam ludzi maksymalnie można było wpuścić, bo wtedy to były czasy covidowe trochę. Ta już późna część covida. Więc po prostu stwierdziliśmy, że nie będziemy czekać 5 godzin na to, żeby wejść, bo będziemy już na tyle zmęczeni na tym słońcu, bo naprawdę były upały wtedy. Stwierdziliśmy, że idziemy dalej, na przykład taki plac wersalski, chyba to się nazywało. No i na przykład on ma to do siebie, że on był bardzo strzyżony przez francuską policję. Naprawdę, z której strony by się nie poszło, tam po prostu stało na przykład 3 radiowozy po ileś tam policjantów. To nie było tak, że tak jak w Polsce, że mają pałki, gaz pieprzowy, ewentualnie jeden pistolet P-99 Waltera, tylko oni dosłownie stali z G-249 czy innymi po prostu PM-ami. Stali, cali po prostu ubrani, uzbrojeni w taki gorąc, z karabinami i pilnowali. Naprawdę podziwiam, ale jednak we Francji nie ma takiej swobody i bezpieczeństwa jak u nas w Polsce, więc wiadomo, że też tam obrona jakiegoś miejsca czy po prostu strzeżenie go będzie wyglądać inaczej, bo jednak we Francji może się bardzo dużo odwalić, zwłaszcza, że aktualnie jak to nagrywam, dużo zamieszek tam jest, bardzo dużo po prostu Francja stoi w płomieniach czasami, więc różnie mogą być po prostu, no ale nie tylko cieszyć się, że Francja ma taką policję, która też jednocześnie mimo, że mają te zamieszki, to jest jednak tam szanowana i pilnują tam rzeczy. Co tu jeszcze mogę dodać? Już o tym jak zaspaliśmy na wieży Eiffla chyba opowiadałem, ale szybko powtórzę, mieliśmy zwiedzać wieżę Eiffla 2023, ale obydwoje zaspaliśmy po prostu. Budziki nas nie obudziły, obudziliśmy się do kolejnego dnia. I też bodajże przed ostatni dzień mieliśmy taką sytuację, że ledwie zdążyliśmy zjeść śniadanie, bo tak zaspaliśmy, że zostało nam bodajże pół godziny śniadania, co totalnie mi nie starczyło na jedzenie i byłem nienajedzony tego dnia i musiałem o wiele więcej zjeść w restauracjach tego dnia niż kiedy indziej. No bo mówię, nie starczyło mi czasu na jedzenie, a jednak, tak jak mówiłem, ja potrzebuję dużo jedzenia rano, aby być w stanie normalnie funkcjonować. Ale najlepszą rzeczą naprawdę była końcówka, ale zaraz tego przejdę. Sama podróż z powrotem, też obudziliśmy się jakoś o czwartej, coś takiego, i czwarta trzydzieści z kawałkiem już musieliśmy wychodzić, żeby być jednak godzinę szybciej, żeby na pewno być pewnym, że zdążymy itd., bo jednak byliśmy za granicą i nie chcieliśmy w Paryżu zgubić lotu albo po prostu się zgubić, ani też po prostu nie zdążyć nie chcieliśmy. Więc stwierdziliśmy, że no jednak lepiej wstać szybciej, pojechać szybciej niż potem męczyć się np. trzy godziny na lotnisku z powrotem, bo się nie zdążyło albo coś. I na szczęście zdążyliśmy, nie było problemów. Jak wracaliśmy akurat, nie wiem czy w tamtym razie nie było problemów, ale normalnie przepuścili nas nawet z tym moim nabojem przy kluczach, czy to tam epetem itd. A właśnie, jeszcze ciekawą rzeczą jest to, że ja będąc w Paryżu zapaliłem cygara. I popiłem to oczywiście Arizoną, której nie było w Polsce. Totalnie nie pamiętam jaki to był smak, ale to nie był taki typowo owocowy. Bardzo mnie to zdziwiało, bo jednak jestem osobą, która sobie czasami popali. I stwierdziłem, że idę sobie kupić coś do palenia. Bo tam w Paryżu mają takie specjalne sklepy z tytoniami. Likwidy tam rzadko w tym sklepie są, w ogóle ich w sumie nie ma. Co mogę powiedzieć? Poszedłem do tego sklepu. Oczywiście nie pytali mnie o dowód, bo obcokrajowiec, no to z góry zakładali, że no jednak mam to 18 lat, a jakby wyglądem się dużo nie różniłem, oprócz tego, że miałem włosy na boki i nic więcej, naprawdę. No i kupiłem sobie jeszcze do tego cygaretki Malboro, których też nigdy, czy nigdy nie widziałem w Polsce. I powiem wam naprawdę, były kurwa zajebiste. Były tak dobre, że nie chciałem kupić sobie jeszcze potem, jak będziemy wracać z Czestrą, ale stwierdziłem, że no nie chcę tyle euro wydawać, bo jednak nawet nie wiedziałem do końca jaki mam budżet. Jeśli mogę tak to ująć, bo jednak z Czestrą nie ustaliśmy, ile możemy wydać jakby osobno, jakby na swoje tam duperele i na jedzenie, ale no naprawdę dobre były te cygara. Przywiozłem zresztą trzy do Polski, spaliłem sobie jednego z Oliwerem, drugiego z Iwo, trzeciego z Oparą, trójką wtedy moich najlepszych przyjaciół. No i pudełko już dalej leży u mnie w pokoju. Ja go nie mogę znaleźć, moi rodzice też nie mogły go znaleźć, więc nie muszę się czym martwić na razie, póki nie przyszykuję całego pokoju. Ale tak czy siak sam powrót nie był jakoś bardzo ciekawy, więc przejdę może od razu do tego, jak wracaliśmy. Gdy wróciliśmy już do Polski, na bramkach znowu bez problemów się tam przeszło. Mogliśmy sobie wyjść na spokojnie. Która godzina była? Nie mam żadnego pojęcia, ale byliśmy bardzo zmęczeni, bo się nie wyspaliśmy. A jednak jak się wstaje około czwartej, to nie jest ciekawe przeżycie. Dla osób, które śpią czasami nawet po 19 godzin, czy 15, mniej więcej tyle czasami potrafią spać z siostrą. Najwięcej moja siostra spała 21 godzin bez pobudki, a ja 19. Więc widać, że to rodzinne po prostu. A tak czy siak jak wróciliśmy, to ogólnie moja siostra ma kota. Nazywa się Ryszarda, ale mówi się na nią Rysia. Słodziutki, biało-rudy kotek. No i ona ogólnie nie lubi nowych ludzi. Naprawdę moja siostra, jako że kocha koty, to wiedziała jak do takiego kota podejść. Ale tak czy siak rok się męczyła, by Rysia nie bała się jej i normalnie siedziała u niej w pokoju i tym podobnym. No ale tak czy siak ona zbytnio... Mimo, że do siostry często przyjeżdżam, to ona dalej nie jest zbytnio zazwyczajona do mnie i dalej mnie nie lubi. Ostatnio jak byłem u siostry, to pod rapami jej ugryzła. Na szczęście nie mam śladów, ale nie było to za przyjemne, bo jednak dawałem smaczka jej wtedy, a ona kocha smaczki. A tak zostałem potraktowany. No trudno. Ale dużym przełomem było to, że gdy zamówiliśmy sobie jedzenie do domu w nocy, zamówiliśmy sobie w sumie burgery, które były zresztą zajebiste. Co prawda zapłaciliśmy 35 zł za jednego, ale naprawdę były warstwy i ceny, bo to były z Burger Max, coś takiego to się nazywało. W Bydgoszczy, w której mieszkam, niestety nie wiem czy jest Max Burger, ale w Poznaniu na pewno jest. Ale przełomem było to, że Rysia przyszła do mnie i usiadła mi na kolana. Tak wcale nie leżała po prostu. Ja byłem w szoku. Moja siostra też aż zdjęcie mi zrobiła. Na tym zdjęciu było po prostu takie zdziwienie na mojej twarzy, że ciężko było po prostu uwierzyć w to, że ona usiadła mi na kolana. To jest, tak jak mówiłem, kot, który bardzo nie lubi nowych osób. Ale niestety to już jest na tyle, co dzisiaj mogę opowiedzieć, ponieważ więcej takich sytuacji czy innych wydarzeń nie pamiętam, nie przypomniały mi się w trakcie, więc tyle. Dziękuję pięknie za usłuchanie.