Details
Nothing to say, yet
Big christmas sale
Premium Access 35% OFF
Nothing to say, yet
Dobra, to ja raz, raz, raz, dwa. Słuchaj. Słuchaj. No dobrze. Ciekawe jak to będzie brzmiało. No, robimy właśnie próbę. Dobra, tutaj nagrywam. A, tutaj. To możemy jeszcze dalej nagrywać, tak? To potem to poprzesilamy, nie wiem. No nie grzygnijmy, chodźcie. Dobra. No, a my tutaj. Jesteśmy głównym prowadzącym. Będziemy to robić. Słuchaj, żebyśmy to uspokoiły, żebyśmy nie trzasknęły przypadkiem. Zobaczysz. Tak. Zobaczysz, że można wszystko tak. Fantastycznie. Wszystko jest do poprawy. Do poprawy. Okej. Dobra. Jesteś gotowa? Tak. Jesteś gotowi? Okej, to... Jest. To jest okej. Ja się nie mogę zacząć od określić. No. Zgodnie z ustawą o języku polskim. A i tak to zróbmy taką klawurę. Czuwaj. Witamy Was w naszym harcerskim podcastie, w którym porozmawiamy na temat... Przedstawię taką sztafetę wspomnień harcerską. Porozmawiamy jak to wyglądało na przestrzeni różnych pokoleń. I dzisiaj w naszym studiu witamy druh Nekasię i druha Macieja. Witam. Witam. No i myślę, że zaczniemy od takiego przedstawienia, kim w ogóle są druhowie. Ja prowadzę nagrywawę druhową, interwijuję harcerską. Numer 13 w punktu średnich. A w miejscowości krzyżową. No ja w tej chwili pełnię taką funkcję trochę taką lekką, lajtową, przewodniczącą sądu harcerskiego. Tak praktycznie się czuję jako harcerz emeryt. Ile lat Twa już przygoda i jak ona się zaczęła? Dobrze, ja jestem starszy. Powiem Wam, że do harcerstwa wstąpiłem w 1967 roku. No to już parę ładnych lat temu. Tak, dokładnie. No i tak po dzień dzisiejszy staram się w tym mundurze chodzić. Praktycznie prawie całe życie związany z chórcem. Siedem minus pięć lat w okresie nauki w Poznaniu w Kupiecierzyce. Okej, a u druh Nek? Ja zaczynałam w piątej klasie. W szkole podstawowej to było jak chodziłam w mańczkach. Do drużyny to było tak, no trochę raz było, raz i nie było. I taką prawdziwą służbę harcerską zaczęłam w 1982 roku. Czyli tak dosyć dawno. Ale to też związane było z tym, co w środę poczynało się. Przyszła druhna, poszukiwała kogoś, kto pomógłby w nowo powstałej drużyny w mańczkach. No i zresztą mańczek dała nam troszkę szybkości do tych druhów. I tak się zaczęło. Okej, czyli można powiedzieć, że tak naprawdę od zawsze, że to nie jest takie nauczycielskie czy krótkotrwałe, tylko tak harcerstwo od zawsze towarzyszy druhom. No to jak jesteśmy już w temacie tych pierwszych drużyn, początków, to właśnie czy mogliby druhowie powiedzieć coś więcej na temat pierwszej drużyny? Jak tam wyglądały funkcje? Czy kiedyś też byli zastępowi? Jak oni działali? Znaczy to się nie zmieniło, bo praktycznie jak zacząłem, najpierw była gromada z chowem. Później od czwartej klasy przyszedłem do drużyny. W drużynie były normalne funkcje zastępowych, przybocznych. No skończyłem jako przyboczny. Potem w liceum znowuż byłem tylko zwykłym szeregowym, ale już od 76 roku. Zacząłem zacząć granatowić nóż. Tak się jakoś potoczyło. No nie ukrywam, że liceum Śręckie rzeczywiście dało nam takiego dodatkowego powera i mobilizowało do bardzo wielu niesamowicie ciekawych przygód harcerskich, ale to jeszcze pewnie dzisiaj z tym porozmawiamy. A u druhny pierwsza drużyna? Tak jak wspomniałam, to moja pierwsza drużyna to taka dola. No tak, tak. Tak naprawdę szokowcy jako mózg potrafiły też wejść do liceum. To to fajne zaznaczenie. Byliśmy, bo w większości, no tak byliśmy, bo też chłopaków kilku też, wszyscy w jednej klasie. Klasa liczyła 40 osób, a drużyna miała ponad 20. I też osoby się tam spotykały. Później nawet jak prowadziłam swoją drogę jeszcze w ten czas w drużynę zuchową, te prezydentownictwo się zmieniło, to nadal należyliśmy do tych starszych harcerstwie. Czyli mogliśmy zdobywać właśnie swoje harcerstwie, będąc drużyną zuchową. No to powiem, że podobnie. Może dlatego, że były inne priorytety, mniej takich rzeczy, które odciągały od harcerstwa, ale ja też tutaj w liceum miałem drużynę całą z jednej klasy. Któreś z tych drużyn jest do dzisiaj w chówcu śram? Nie. Nie, to nie są te drużyny. Niestety. Ale podpowiem Wam, że przed rok naszą drużynową była drużyna Iwona Branka. Ooo, okej, no to równanowo. Równanowo. Dobra, to jaka tematyka zbiórek ulubiona teraz i kiedyś? Czy się zmieniły, czy nadal ta sama? Zawsze, ja lubię w ruchu, na świeżym powietrzu. Może dlatego, że zuchy muszą mieć ruch, to jest inna rzecz. Kiedyś tak było, zawsze się spotykało, jak się tylko oddało. Nawet tutaj w liceum wały, nie wały gdzieś tam nad jeziorem, ale to były najpiękniejsze rzeczy gdzieś poza Harkówką. Rzeczywiście staraliśmy się jak najwięcej czasu spędzać na wolnym powietrzu. Nie w murach miejskich, ale to prawda, stałem drużynę w szkole w Warszawie. I też większość czasu z kolegą razem prowadziliśmy, to były zajęcia terenowe. Teren od nas to biegi patrolowe, ogniska, różne dzikie zabawy, podchody, żeby jakoś tą młodzież zachęcić. Oprócz tego dodatkowo zawsze było jakieś arcyckie zadanie, żeby coś się z wiedzy utworzyło. A w ogóle to preferowałem tak chyba zimno sto. I już troszeczkę zrobię przeskok czasowy. Kiedy skończyłem dochodu, to jeszcze przez kilka lat byłem opiekunem takiej grupy nieformalnej, kiedy grupa harcerzy w liceum poszukiwała zawsze, a nie byli pełnolecni. Ja z racji swojego dziwnego zawodu miałem wolne wakacje i mógłem po prostu z nimi chodzić na wszelkiego rodzaju rajdy, jakie były w okolicy. A w przeciwieństwie do czasów obecnych, przez cały okres w liceum, a to jest od połowy lat siedemdziesiątych, proszę mi wierzyć, nie było miesiąca, żeby jakiegoś rajdu nie było. A bywało, że jedzieliśmy na trzy rajdy pod rząd. Nasza druhna komendantka szczepu i równocześnie wychowawczyni, pani profesor Babrzyniak, później Rudzińska, załatwiała nam wolne odręki, ustaliwiała wszystkie nieożyczności. Wydaje mi się, że wychodziliśmy jeszcze w czasach, kiedy nie było wolnych sobot. Tak, tak. Dlatego musiały być to wolne. A jak nam nie dawała wolnego, to i tak uciekaliśmy na rajdy. Doszło kiedyś do takiego fajnego spotkania, że na pół metru rajdu się z druhną krysią spotkaliśmy. A my to było no, no, no, porozmawiamy, a na tym się skończyło. Na szczęście. Na szczęście, ale przez to przeżyliśmy też masę świetnych przygód. Miałem taką drużynę złożoną z samych dziewcząt, też taką nieformalną grupę licealną, sześć dziewcząt i ja. I wygrywaliśmy praktycznie wszystkie chorądziane rajdy, jakie tylko chorądzia wykwalizowała. No nie było na nas mocnych. Dziewczyny każdego zagadały, zaśpiewały, rozmawiały. No i dziewczyny były świetne. Tak jest. Jako ekipa nie do pokonania. No ja myślę, że u nas też tak to trochę wygląda. Myślę, że my też o wiele bardziej lubimy wchodzić w teren, wszystkie rzeczy związane z terenoprawstwem. Chociaż myślę, że dzisiaj już trochę inaczej wyglądają te wyjścia. Że mało jest takiej spontaniczności w tym. Dużo trzeba planować wcześniej. Cała, myślę, papierologia itd. Czasy są inne. Dla nas nie było problemu zabrania namiotu, wyruszenia w teren i mieszkania na dziko, na przykład kilka dni gdzieś tam. Nawet nad jakimś jezionem. I rodzice na to... Ja szedłem najpierw do rodziców, przedstawiałem, co będziemy robić. Miałem zgodę, martwić się. Ale potem już nas nikt nie kontrolował. Mieliśmy zbiórkę gdzieś tam w terenie, latem. Czasami jeździliśmy sami. Nie raz nam się zdarzyło wsiąść w pociąg i jechać do tego ostatniej stacji. Paradycznie. Takie parady były. Jaka to była zabawa. Już ludzi wspaniałych poznaliśmy. Szok. Gdyby nie to, to by dzisiaj pewnie nie było tej rozmowy. Jak jesteśmy przy tych wspomnieniach, przy tych fajnych rzeczach, to ulubione wspomnienia, albo takie, które pierwsze przychodzi do głowy? To znaczy powiem tak. To, co zawsze mi, co najbardziej mi w głowie odkryło, to był mój pierwszy obóz harcerski. W 70. roku. Jako dziesięciolatek. Daleko nie jechałem, bo mieliśmy swoją bazę w Ostowie. Ale tak jak to porównuje do obozów po Bożelicy, to nie wiem, czy dzisiejsza młodzież byłaby w stanie przeżyć w tych warunkach, w których myśmy żyli. Po pierwsze, jak nas rozdzielono po przyjeździe, szliśmy z półtora kilometra w głąb lasu, w takie miejsce, gdzie było mniej drzew. Okazuje się, że namioty już stały. Na środku placu były jakieś wielkie wody rzucone. Okazuje się, że to były sienniki, które trzeba sobie jeszcze było pozaszywać. Już w słomach nich było, ale nie były zaszyte. Potem do stania była prycza, czyli taka skrzynia drewniana, postawiona w poprzek namiotu i na tej pryczy w poprzek dziesiątki, dziesięciu ludzi stało. To już w trzeciej nocy wszyscy na czterdzieści odwracali na jeden boku. Inaczej się nie dało spać. Nie było oświetlenia. A już w pierwszej nocy, no oczywiście zawsze musiałem być gdzieś tam wychylony, na ostatnika się zgłosiłem na wartę. I się okazuje, że w pierwszej nocy dostałem okrzan za to, że na warcie ośmieliłem się użyć latarki. Wartownik nie miał prawa siedzieć na środku obozu, ale jak było nas dwoje czy dwóch, to jeden chodził w środku, a drugi chodził na zewnątrz. W ten sposób się wartę trzymałem. Także to były czasy nocne gry. Po lesie rozprowadzano nas tak 2-3 kilometry w las, zostawiano co 100 metrów i były podchody. Trzeba było cichutko podejść gdzieś kogoś. Dzieciaki dziesięcioletnie w lesie, nigdy tam nie byliśmy wcześniej. No i to była jeszcze jedna ciekawostka. To był obóz, na którym też były dzieci zza granicy. Bardzo lubiliśmy grać piłkę z Niemcami, bo oni byli mniej więcej tego samego wzrostu, co my. Inne nogi były trochę większe. No i z ruchem koszucą, żeśmy rywalizowali, który obóz miał jakieś 500 metrów od nas, bo trzeba było iść do stołówki przez ten las, a stołówka była po środku. No i oni zawsze tak szli pod nogę, równo jak pramki uderzały w swoją ziemię, na dudniu, jak na depiladzie. Więc tak się zawzięliśmy, że jakby przegląd poszczególnych obozów, to żeśmy wypadły tutaj. I tak z ruchem koszucowym, to jest suma z tego, że nawet jak był alarm, to nawet wiec, żeby szybciutko ustawić się. Później nie o 3 minuty, ale pod nogę. No i odbieranie dziesięciowania ziemniaków też należało do miłych rzeczy. Na szczęście zdarzało się innu razu. Bo tak dużo obozów było. Było 4, 5, 6 podobozów. Ok, to właśnie dokładnie odpowiedział nam dróg na nasze kolejne pytanie, które właśnie chcieliśmy zapytać. Gdzie kiedy siedziły się na obozy no i czym ona się różniła od tych dzisiejszych? To może jeszcze dróg na nam coś opowie na temat. Ja bym się zginęła tak od bardzo, bardzo dawnych wspomnień, bo jak mówiłam, to dopiero w liceum. Ale do dzisiaj najpiękniejszą rzeczą dla mnie jest, kiedy kończę zbiórkę i dróg na obozu tak przed mnie zuchy, te przytulasty takie. A dróg na obozy to coś wojnego wymyśliła. I nawet w moim wieku jestem przede meryturą, więc właściwie nie powinienem prowadzić, szczególnie gromady, ani drużyny. Ale to może na końcu się sprawdza, spokojnie. Ale to podaje mimo wszystko, jest to tak przeznaczone jako sprawy, ale dla takich jest to wartość. Tak, jeszcze co do tych obozów, to myślę, że my możemy powiedzieć, na pewno te ziemniaki mi odkryły w głowie, no znajdujemy się tam też. Trochę tam nieraz poubieramy ziemniaków. Może to oczekujemy bardziej. Przepraszam, w Tebuli nie musiałyście warmiowniki na przykład odbierać. Nie, na szczęście nie odbierałyśmy nigdy. Bywały takie rzeczy, że w Warmii, w Tebuli, to przecież te ziemniaki płaczą. A ja szczególnie, bo przy tym... Ale słuchajcie, to jest jeszcze jedna rzecz. Te obozy później, jak już się obozy skończyły wostrowiecznie i zaczęliśmy jeździć do Unieścia, do Kaplina, później do Mielenka, to przecież jeszcze... W Mielenku już było fajnie, ale w tamtych obozach, to były takie grigniane piece, taka wielka, tam trzeba było spalić całą noc. A to mniej więcej jakie są dajony w Polsce? Nad morzem. Nad morzem, to jest ciąg. Ciąg, ciąg, ciąg, ciąg. To był Mielna właśnie. To był Mielna, właśnie w Unieście i Kaplina. Z prawej strony Mielna, Mielenka w drugiej. I jak Warta zastała i nie napaliła, czyli nie zagotowała wody, to śniadać było o 11. A jak deszcz lał i nie dało się napalić, to dopiero była frajda, bo się przejmował. Albo jak lało, lało, lało, już później co prawda były takie kotły na węgiel. Trzeba było postawić po prostu, tyle było wody, że trzeba było kotły podnieść na takie betonowe cegły i wtedy palić w nich, bo poniżej woda już stała. To należało na przykład do służby, do instruktorski. Instruktor na służbę 24 godziny na dobę. Czyli ja byłem instruktorem, bo do 1978 roku idziełem jako instruktor. To miałem mundur na sobie, chociaż w lato ja byli, to więc najczęściej mundur wisiał gdzieś na kołku, na jakiejś gołązce, jak ktoś przychodził, to się szybko zakładało. I kogoś zainteresowało. Zmiany wart, ognisko, znaczy ognisko czy palenie piecu należało do instruktora służbowego. I on musiał pilnować. Nie musiał sam robić, tylko Warta się musiała u niego zamontować i razem z Wartą przypawiano, to ognisko rozpalało, to już było jasno, była czwarta. Wiecie, na przykład tak jak nazmożą, powiedziałem, nie było wody bieżącej. Woda przyjeżdżała tylko i wyłącznie do kuchni. Myśmy się myli w moduł. I zawsze opowiadamy, jak z wiekiem człowieka w lodowu przybywa. Trzy dziewczyny z jednej klasy w liceum. Byłyśmy jako kadra pomocnicza. Ponieważ było dosyć dużo charakterzy, więc raz... Tata się przyzwyczaił? Mam nadzieję. Najwyżej wytniemy, prawdziwe. Można było pomagać dzieciakiem, ratownikiem, tylko raz do południa, więc nie dało się czasu, nie było. Więc często rano się szło myć w moduł, w kaoszach. Paweł się szło myć w ten sam sposób. Jeżeli chciał się wykobać, w cudzysłowie, to znaczy był namiot sanitarny, tam były miski i można się było po prostu umyć i to było wszystko. Ale czasami trochę przeginałyśmy. Dzieci się szły myć albo myć. I to już był oznaka między charakterzem, a kadrą pomocniczą, że to było hasło i wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Myć, to w ciszy, w południu, nie można było zrobić. Chodziłyśmy na przykład do morza, jako takie bojki, do pasa i do tomcy były. Można było płynąć, wyznaczony był teren i tam dzieciaki się mogły pójść. Jak któryś, wiecie, były naprawdę karne dzieciaki, bo jeżeli ktoś przepłynął gdzieś po zalinie i wyjedziesz z wody, wychodzi niebo, że czemu ja, bo ja wcale nie zrobiłem. Nie, nie masz wcale nic. I ta ta myśl dodatkowa, żebym tylko mówił głowy, no to było tak właśnie. Ale faktycznie, takie nastawienie do dyscypliny. Nie zawsze robiliśmy, że chcesz. Dzisiaj bardzo dużo rzeczy robi się tak na pogranicy prawa. Może się uda. Ale takie sytuacje też pamiętam. Chłopacy już mieli po 17 lat. Nie trzeba było nawet krzyknąć. No gwizdek, wskazanie wychodzisz i mógł się z najlepszym bawić. A on po prostu wychodził. Tak, no było wiadomo, że nocą tego dnia ma przeklapany i on na przykład nie pójdzie z nami. To już mi się też zdarzyło mieć taką fajną ekipę, ale ta ekipa była jedyna w swoim rodzaju. Chłopaków nauczyłem chodzić po górach i popatrzcie sobie, już jako dorosli ludzie spotykaliśmy się w jakimś schronisku w Beskidach, w Karkonoszach, czy w Pieninach, bo oni doszli. Wybrali wolne ze studiów, z wojska. Z pracy. Z różnych szkół chłopaków. I się spotykaliśmy raz, dwa razy w roku i jeszcze sobie bawaliśmy. To ja myślę, że naszym chyba jednym w sumie tak po latach lepszym, bo nie jest owoców w Pogorzenicy, będzie wyjście na wschód słońca. Niby karne, ale jednak wspominamy to dobrze, gdy Druszcanek nas obudził o 4 rano i mówi, że wychodzimy z plecakami, z kocami ciężkimi, bez żadnych wód, jedzenia. No i sobie maszerowaliśmy. I podawało nam się. Aż do Dni Boru, tak? Tak, tak, do Dni Boru. Szczególnie w nieranku, bo dosyć blisko do domu domowego. Rzuciliśmy kiepsko. Zamków słońca, wschód słońca, to było no za bardzo odpowiedzialne. Chyba, że się pomyliło kalendarz i się poszło godzinę za wcześnie. Tak się zdarzyło. Jak się zdarzyło, to przyboczyli wszyscy cały repertuar pląsów, zabaw. Tylko zostaliśmy na plaży, bo na pewno się pomyliły. Była rekonferencja tam. To było fajnie. Ale to były cierpłe dni. Ale prawda, tutaj Cuchna Ola przypomniała o takich może z zewnątrz wydających się czasami skrajnych przypadkach, ale takich, dzięki którym są właśnie wspomnienia. Okej. To kolejne pytanie. Co ogólnie dało druhomu harcerstwo? Małżeństwo? Tak. Najważniejsze jest to, że jest też instruktorem. Nasz syn jest także instruktorem. To jest dziada pradziadek. Mój ojciec też był harcerzem przy Uniwersytetach w Poznaniu. Także się jako dzieciak na sucharach, jako przed wojną się chodziło na piwaki, na obozy. A nie żadnym samochodem. Jak oglądaliście taki film z tatary bardzo, Szatan z siódmej klasy, to pierwsze wydanie tam z lat sześćdziesiątych. I taki zastęp sobie ruszał na wycieczkę czy na obóz wędrowny. Chciał nas wzbudzyć ze sprzętem. To tak się przed wojną robił. O to znowu odpowiadam. Natomiast co nam dało? Wy też to czujecie, może w przyszłości, że nie da się tego od siebie odsunąć. Myśli człowiek kategoriami właśnie harcerskimi. Że cały czas gdzieś tam w tyle głowy coś pika. A może coś zrobimy? A może coś zwiedzimy? A może gdzieś pójdziemy? Problem zrobienia odwiska dzisiaj żaden. Problem rozbicia nada. Problem wyszukania odpowiedniego miejsca. No a jaki? To już po prostu... To stało się elementem życia. Wyjeżdżamy sobie na wakacje. Ze znajomymi. My się opakujemy po harcersku. To pewnie zbędne. Mamy jedną walizkę. A oni mają, każdy z nich ma większą od nas. I ciągle czegoś nie mają. Ale prawda. No tak jest, że to wpływa na życie i nagle nie myśli się o tym, że... Kiedyś były małe plecaki. I trzeba było na trzy tygodnie się zapakować. Więc... Jeszcze do tego musiał być śpiwór na deszczu, bo oczywiście się kocie. Tak. Kocie, kocie były. Jak spaliśmy w dziesięciu, to było dziesięć kocie. Wiecie jak ciepło? Jak się rozłożyło kocie, to taka warstwa. Bo każdy koc był w kocie. Ale jeszcze jedna rzecz. To też warto zapamiętać. Przepraszam. Jak byliśmy w Mielinku na obozie, to również w morzu my osiemy naszli. Wiecie, jakie drobne śledzie tam musiały pływać? Przecież to była zimna, słona woda. No nie wiem, czy słona, no ale na pewno nie taka słodka jak w kraju. Ale tak mamy w Mielinku. Właśnie chciałam zapytać. Tak, tak myślałam, że zarażki to nigdy tak nie były dobre. Nikt się nie przyjmował. Zęby się myło w morzu. Ale fakt, że woda w morzu była wtedy przecież oczysta. To nie to, co dzisiaj. No tak. Tak sobie pomyślałem, że dzisiaj chcę na 15.00 to powiedzieć. To jest nielegalny materiał tutaj nagrywany. A czy w obecnym harcerstwie brakuje czegoś, co było obecne kiedyś? To się zmieniło o tyle, że nowe pokolenia mają inne spojrzenie na świat. Trzeba było metodycznie się dostosować do Waszych potrzeb. Do Waszego świata, Waszej codzienności, której za naszych czasów nie było. Kiedyś harcerstwo dostarczało innych elementów. Oprócz tego normalnego życia harcerskiego. Harcerstwo wychowuje, harcerstwo uczy. Nie tylko rzeczy harcerskie. Tak było, jest i będzie. Natomiast jak ja powiem to po prostu to, co odbieraliśmy było troszeczkę inne niż chyba to, co wy dzisiaj odbieracie. Staramy się dotrzeć do tych młodych głów, ale jednak są inne zapatrywania, inne poglądy. Inne pokolenia. Cieszymy się, że jeszcze mamy cały kontakt. Ja w szkole już uczę moje wnuki szkolne. Czyli dzieci, moje dzieci. Moje ojce, ich rodzice byli moimi wzuchami i przychodzą teraz. Tym bardziej ci rodzice starają się z powrotem jak już jakaś opowiedź, to idź, bo ja pamiętam, że było fajnie. Zostaje coś takiego. Rzeczywiście w jakiś sposób, tak jak mówisz, harcerstwo nas upierunkowało. Ale coś to się zmienia, ale to trzeba. My musimy się też trochę zastosować. My się trochę rozbijamy. Nie mamy stagnacji. A mają trochę może takie przyczucie, że czasami nie da się pracować w grupie z postawami co do harcerzstwa? Nie, bo chyba wiesz, to jest też takiego, że będąc harcerzem zawsze umiesz się dostosować. To jest takie dziwne, że bo przynajmniej ja mam takie odczucie, że nawet jak to nie był harcerz, ale ta grupa jest jakaś po prostu my się przystosowujemy do ludzi, a niekoniecznie ludziom. Tak ja to odkrywam. No no to jest umiejętność po prostu kierowania grupą. Po prostu nie da się odgórnie narzucić pewnych rozwiązań. Jeżeli to was interesuje, okej, będziemy to robić, ale wolno, wolno, wolno i tak będziecie robili to, co ja chcę. Wykonali troszkę? No ja myślę, że przez to, że jakby harcerstwo uczy od początku przebywania w takiej społeczności i tak dalej. To są umiejętności, których nigdy już nie zatracicie. No tak. I też jakby wszystkie obozy, wyjazdy i tak dalej uczą nas bardzo takiej zadaniowości. Nieraz się wydają, że niektóre rzeczy nie mają sensu. Albo no do czego nam się to kiedyś przyda, a potem myślę po latach okazuje się, że to uczy tego takiego poczucia obowiązku. Tak. To przykład ruchny Kasi, która często siedzi nocami, musi zbiórkę przygotować, bo ta obowiązkowość jest najważniejsza i druga w nocy ona jeszcze coś klei, bo musi z grupą coś przygotować. No to jest coś takiego, ale wiecie co, bo tutaj występuje się przez grupę nieharcerskie. Nieważne, po prostu to zostaje w nazwie, harcerzem się jest. Ja ostatnio, wczoraj, miałam dzieciaki, które do mnie mówią, bo on był harcerzem, czy ona była harcerką, ale nie. Słuchajcie, to zostaje w nazwie. Była gdzieś tam na nim w obozie, ale nawet nie pamiętam, gdzie była. No okej, ale po co zapamiętać? Ileś tych elementów, jednak pamiętała z tego harcerstwa, bo w całości to jest szacunkiem, to pamiętajcie, że krzyż to nie jest zabawka. Miałam kiedyś takie wydarzenie, że krzyż był przyczyniony po prostu do czarniska, czy tam w ogóle taka. Brań za zboże, żeby coś takiego zobaczyła. To nie. Była taka moda gdzieś chyba w latach osiemdziesiątych, czątek lat siedemdziesiątych, gdzie dzieci właśnie krzyże w taki sposób w szkole nosiły. A skąd masz te krzyże? Od taty. I dziwienie, że pan marudził, że nie wolno, że brak szacunku. A myślą zruchowie, że zmienił się na przestrzeni lat szacunek właśnie do symboli harcerskich, do munduru i tak dalej? Czy to zawsze gdzieś tam był taki trochę margines, taki błęd? Harcer sam szacunek będzie miał. Natomiast czy się zmienił? Jeżeli ktoś krzyży do harcerstwa tylko dlatego, że nie miał nic innego do roboty, po czym znudzono odchodził, to tego szacunku nie nabrał. Poza tym, że nie ma gry, to zobacz, czy to się uda. Jeszcze jeden. Zaraz rozmawiam o zupełnie innym husu. To też wszystko zależy od nas, właściwie starszych, czyli od bardzo jakiejś takiej młodzieży. Kiedy ten mundur się zakłada i ona wyglądać ma być do pięty, ma być ta pusta, porządnie założona, czy pas, a właśnie z tym... Z tym właśnie, że u nich zabrakło. To było takie takie dziwne, dziwna grupa ludzi, gdzie nigdy nie było takiego prawdziwego harcerstwa i osoby, które w tej chwili próbowały cokolwiek zrobić, nie czuły tego do końca. Powiem Wam tak. Jesteśmy wszyscy członkami pewnego ówca, niedużego, w którym chyba kwestie szacunku do mundurów są postawione na samym szczycie piramidy. Proszę nam wierzyć, my podróżujemy troszeczkę po świecie i harcerzy spotykamy w różnych miejscach. Po Polsce. Po Polsce. Na świecie to skautów to najwyżej. Natomiast widzieliśmy kiedyś coś żemującego w Białymstoku po obchody święta Wojska Polskiego 15 sierpnia. Komendant Horowiej szedł w dzińcach i w mundurze bez chusty. Dzieci, które stały przy tablicy, tam jest taki piękny pomnik upamiętniający walki z bolszewikami. To pożart się Boże, każdy miał inny mundur. A nawet nie chodzi o to, ale ten miał mundur w spodniach, ten miał na spodniach. Ten miał, ten nie miał. Po prostu żenada stanęliśmy i tak ja patrzę na Kasię, Kasia na mnie i mówię słuchaj, skąd oni się urwali? U nas. U nas? Coś takiego? Nie. Ten z naszych zabawionych. To jest taka skrajność, bo u nas w jakichś przewinieniach to już była jakaś guzik odpięta, bo tak jak tutaj przed chwilą Anicie się sznur wysunął. To już są inne. Nie, taka główna sytuacja mi się przypomniała, ale to są takie drobne okno, których pewnie dopiero po przyjrzeniu się zauważymy, a tutaj to jednak na pierwszy rzut oka widać, że coś, coś jest nie tak dla harcerzy, a coś, a coś jest nie tak. Właśnie. W którym momencie druhowie czuli się najbardziej związani z harcerstwem oraz czy były jakieś harcerskie wątpienia? To znaczy, trudno powiedzieć w którym momencie, bo cały czas. Modro na szafie wieści na okrągło. Do gitary. Wszystkie harcerskie rzeczy tam są gdzieś w szufladach Gitarę sięgamy, gitarę i śpiewnicą na okrągło. Ostatnio robimy takie większe porządki na skrychu. Doszłam do takiej starej szafki, które miałam jeszcze, byłam tam dziewczyną, różne duchowe rzeczy. No to ja patrzę, a ja naladłam woreczek znaczkami ducha. Takich z czasów, nie wiem, dwudziestolatków. Kupowaliśmy te znaczki w koszalinie. Tak, i to były takie żelrosze. Zostawione, gdzieś schowane. Wszystkie, jakie były. No bo u nas w Krakowie okazało się, że nie było warsztatów. Ale to już jest. Ja cały czas mówię wszystkim, jak potrzebujecie, to ja jeszcze mam. Mogę wybrać. Jak mieliśmy obóz w Mielenku, to zdarzało się, że na wycieczkę jechaliśmy do koszalina, około 12 kilometrów. No i kiedy szliśmy ulicą, patrzymy, na piętro, i tak się zaopatrzyliśmy większość ludzi. No bo my mamy takie zobaczenie. W tym roku byliśmy w Gdyni i też patrzymy. O, w Krakice, no to my oczywiście. Bo coś może fajnego, innego niż u nas. Czy jakiś fajny materiał, czy książka, która z puzzle duchowych była fajowa. No to już na to patrzymy. Ona nam wzika żadne faktury, najczęściej ze własnej kieszeni. Nie żyje w jakiejś szatce, bo to jest obłożone na pokaz. Ten wątkienie chyba nie. Nawet po okresie macierzyńskim, kiedy nasze dziecko miało już 3 lata i było na pierwszym obozie z nami, no to proszę z tym zostało. Raz gorzej, raz lepiej. Czasami sobie ponarzekamy, że tam nam się nie podoba, tam nam się nie podoba. No to my robimy to fajnie. Czyli dalej brzmiemy, z którymi jesteśmy i się staramy. Nie ma przeszkodzie co poprawić. Dokładnie. Dobre przesłanie i wyjaśniona. Wyjaśniona ta sprawa myślę. Kolejne pytanie to dlaczego droga instruktorska? W sumie jak się jest już coraz starszy, no to w zasadzie trzeba wybrać zdrowie. Podobnie jak i mojej drugiej żony. To był przypadek. Ponieważ kiedyś na drugim klasie liceum przyszła nasza druga szczepona i się pyta, kto chciałby spróbować swoich sił w prowadzeniu drużyny. Patrzyłem na kolegę. Kolega na mnie, wyciągnęliśmy łapki i tak się zaczęło. I takie zdjęcie jeszcze mam. A ja już zapomniałam. Jesteśmy na liceum, to jest poprzedna osoba do prowadzenia drużyny. A to my, tak byliśmy mądre w tym wszystkim. Ta pisma może być przyboczna. Jedna czy dwie. To może jedna z nich będzie oficjalnie wpisana, a ta druga chociaż będzie pomagać. Okazało się na spotkaniu, że wszystkie miałyśmy zadanie. Jedna miała drużynę żeńską, jedna jeszcze miała męską. Ja miałam gromadę wychowu i jeszcze jedna gromada. W Maluszkach kiedyś były cztery drużyny. Ok, ja jeszcze nie wiem, jakie macie pytania dalej przygotowane. Ale powiem wam tak. Myśmy się na te drużyny godzili jakby samoistnie. Ja pracuję w szkole, w której jest bardzo dużo dzieci, a nie ma żadnego instruktora. I rodzice się pytają, tak jak tutaj to Magasia mówiła wcześniej, że wspominają, jak to było. Pytają czemu nie ma drużyny, bo przecież ta drużyna kiedyś była. Jeździliśmy na obozy, jeździliśmy na wycieczki, na biwaki. Czemu teraz tego nie ma? Bo nie ma chętnej młodzieży do pracy. A ja już niestety z racji zawodu nie mogę tego robić. Nie dysponuję wolnym czasem. No i apel do młodzieży w harcerskich mundurach. Ja wiem, że trzeba dojechać. Niekoniecznie do was, bo to nie jest jak w stronach powiatu, ale naprawdę nawet kaszczówka u mnie w szkole tylko nie ma drużyny. A kiedyś była drużyna, która liczyła ponad 50 osób. I mówimy tutaj o Brodnicy. Tak, o Brodnicy. Zyloty w Brodnicy mieliśmy co roku. I nie ma problemu, żeby to powtórzyć. Ja mam szkołę otwartą na kartę zylotów. Nie, krzyżowo. Czyli że nie musicie tak dalej robić. Tutaj druhowie wspomnieli, tak mniej więcej się zaczęło to bycie instruktorem. Ale czy dalsza ścieżka też wyglądała tak jak dzisiaj? Druhanderz jest w Komisji Stopni Instruktorskich, więc na pewno dokładnie wie, jak to dzisiaj wygląda i jak to kiedyś było. Ja tak trafiłam zaraz od tego baboru, takiego dzikiego, że tak powiem. Od razu na obóz instruktorski. Bo tam były takie specjalne szkoleniowe obozy. Trzytygodniowy obóz. Prawie za dawno. Tu sięgnijmy. To jest chyba największa obóznica wcześniej, a teraz. Z pieniądzem. Zjechał cały autostarz kolumbiany. Była specjalna taka szkoleniowa akcja centralna w okolicach Częstochowy. Tam nas zawieźli. I tak jak osoby, które już miały jakiś stopni instruktorski, to trafiły do podobozu wielkopolskiego. A takie, ktoś jak ja i moja koleżanka, byłyśmy takie pieczuszeczki zielone zupełnie. Trafiliśmy do podobozu dla przyszłych drużynowych. Wspaniała rzecz. Bo oprócz tego, że podobóz podobowy, codziennie były jakieś szkolenia. Były osobne warsztaty, księżniki, majsterki. Nawet próbowano mnie nauczyć rysować. Ja nie umiem. Jeszcze jedną króczą do tego. Nie da się mnie nauczyć twarzy szczególnie. To w ogóle. Ale były warsztaty gadające. A oprócz tego, były dwie kolumnie zuchowe, na które chodziliśmy. Na takie warsztaty dodatkowe dostawaliśmy zadania, trzeba było iść. I stać w otoczkach służby typowo parcerkie, czyli warcy, służba w kuchni. To też dostawało. Nam się jeszcze udało wejść w obóz naszego podobodu. Zebrała się taka grupa dwunastych. Był słynny wtedy film Warszawa dwunastka i nasz obozimy do tego. Dopiliśmy trochę cukru, jakieś tam wiktuały, do tego kociołek. Mieliśmy sobie namiot, czwórkę, namiocik, taką jedyneczkę małą. Do tego, to wszystko trzeba było ze sobą dźwigać. Każdy startował plecak na dwa dni na wody chyba. Wypuszczono nas, obwieziono nas jeszcze ciężarówką, pod kawałek. Wypuszczono nas i świat. Spaliśmy w takim miejscu, się nazywał Smolek, Targ Zamkowski. I teraz wyobraźcie sobie, te trzynaście osób musiały się jakoś wystawić w momencie. Ja z koleżanką spałyśmy z bloną nas. Trzynaście plecaków, kociołek i jeszcze jakiś garnek i my dwie w tej jedynce, a pozostali się w czwórce znieśli i poszedł. To było fajne. Kiedy rano się okazało, że osób ileś od nas nie ma, zobowiązanie jest polskiego. Było losowanko. Mi się udało. Bo przed naczelnikiem mogło być zobowiązanie. To była taka z największym składu swojej. Przed tym samym składaliśmy. Poza moim czasem był jeszcze komandant tylko rąk i tylko Polski. A rok temu się spotkaliśmy z Rysiem. Nie mogliśmy się nagadać jak to się dało kiedyś. Ja Wam powiem, że ja też zaraz w następnym roku szkolnym, czyli na początku trzeciej klasy zostałem skierowany na kurs instruktorski. To były trzy tygodnie w Kiekszu w ciągu roku szkolnego. Czyli tydzień, potem miesiąc przerwy, tydzień, miesiąc przerwy, a następnie na trzytygodniowy obóz instruktorski, gdzie nas cały chorobój rzucono do jednego podobu, gdzie mieliśmy wszystkie metodyki od zuchowej po starszoparcerską. Nie byłoby to tylko z każdą chorą pianą. I zajęć było potąd, nie było kiedy spać. Ale po takich zajęciach chodziliśmy, bo to był obóz Hufsa-Wilda, chodziliśmy prowadzić zajęcia do poszczególnych podobozów. Także to, co wyćwiczyliśmy w czasie tych warsztatów, w czasie tych szkoleń, trzeba było wypracować, a wieczorem siadaliśmy przy świecznisku no i było tak, a co się udało, a co się nie udało, a jakbyś to teraz zrobił, po prostu kadra była genialna. No i też przyjechał Rysiu Gosiński, dróg Rysiu, przepraszam, i dróg konekta choroby i na koniec przyjął nasz zobowiązanie instruktorskie. To troszeczkę wyglądało inaczej. Najpierw to zobowiązanie, a potem stopnie. Wtedy dostałem przewodnika. Dwójka z nas z całego obozu dostałem. Był stopień organizatora, biała podkładka, przewodnik i docharczmistrza Polski Ludowej, to była biała przewodna podkładka. Dróg Grzegorz Wiąziński dostał taką podkładkę, gdy przychodzi w swoim mundurze na oficjalne imprezy, to podskryża na białą przewodną podkładkę. Dostał taki stopień, to był stopień tytularny. Minimum 10 lat trzeba było być charczmistrza i czynnie pracować, można było wystąpić, a na danie takiego stopień. To co jeszcze wczoraj było? To tak nadal odmieniamy. Wiecie co jeszcze? Bo tak sobie dzisiaj rozmyślałam. Nawet w tym czasie tego komunizmu, czy jak to się nazywało, tak? Chodziliśmy do swojego mundura, bo nam wskazano taki mundur, czerwony. Ale to, że z tym chodziliśmy, to nic. Tylko, że w Karselskim nie było polityki. Mimo wszystko. Może tam gdzieś wyżej, ale my w Warszawie nie robiliśmy tego. Myśmy się bawili tak jak się robiła w Tarzacerach. Czyli to było takie fajne. A nawet robiliśmy na przekór. Bo w niedzielę rano, po śniadaniu merdowaliśmy się na przykład w komendzie zgrupowania, bo w Mielenku było kilka podobozów, jako zgrupowanie. I idziemy na lody do Mielna. No to szliśmy na lody. Szliśmy po swą dróżkę, ukradziliśmy koło kościoła. Kto chciał iść, poszedł. A myśmy brali resztę. I rzeczywiście szliśmy na lody. No bo jak ktoś nie chciał, to nie można dziecka bez obiektu zostawić. Jakbyś nikomu to nie przeszkadzało. Jak chodziliśmy na rajdy, rajdy świętokrzyskie. To jest taka świetna przytniówka. One są w chodzie dzisiejsze. Tak, wybieraliśmy sobie najczęściej takie najbardziej zwariowane trasy. Najdłuższe, jakieś tam. Patrzyliśmy, żeby trochę połazić. W drodze powrotnej najczęściej mieliśmy przesiadkę w Częstochowy. Jak nas było 30 ludzi. Te brudne, pogięte mundury. Czerwone krawaty. I dwójeczkami na jastą górę. Jak chodziliśmy do kościoła, to się ludzie rozstępowali. I nikogo to jakoś nie denerwowało. Że mamy czerwone krawaty. No a co? A nasza wina, jak taki cujkostrój relacyjny był. I tak się cieszymy, że w ogóle coś na to serdecznie odrobiono. Być może piętro wyżej Kabra musiało, zresztą to było widać później, że oni byli bardzo związani z władzą. Bo inaczej nie mogli. Ale te domy były... Macie przykład w Pogorzelicy, gdzie mamy obok siebie obozy RZHR-u. Chociaż spotykaliśmy się też przy różnych okazjach. W Pogorzelicy kupę lat też. Jakoś nie było między nami jakichś tam niezdrowych haseł, czegokolwiek. Było fajnie, nawet po kościołach. A politykę się uprawiała jakby piętro wyżej, nie? Każdy z naszych śpiewawów unikaliśmy się. To każde środowisko ma jakiś własny zakres piosenek. Co mnie osobiście cały czas chodzi po głowie, już o tym mówiłem wiele razy w różnych miejscach. To, że myśmy mieli jako instruktorzy możliwość uczestniczenia w takich... młodzi instruktorzy, w takich zbiorówkach, gdzie byli ludzie z różnych chówców. Ile myśmy z takiego obozu wyciągali piosenek, pląsów. Potem uczyliśmy nasz chówiec. Kupę piosenek. Te twary, które śpiewa chówiec przynosiłem... Po prostu grałem na gitarze. Przynosiłem z takich spotkań. Czemu dzisiaj nie porozumieć się z jakimś chówcem na zasadzie wakacyjnych praktyk? Ja będę pracować załóżmy w chówcu środa, a instruktorzy z chówca środa, w chówcu średnio. Dwa kilometry od siebie mamy obozy. Można? Można. Mieliśmy... No dobra, kupię skośnięte nieporozumienia. Ale po prostu możliwość... Zobaczcie, robiliśmy... Nie wiem, czy byliście na obozie, czy na obozach, na które jeździcie, bo my już teraz od kilku lat nie jeździmy. Po prostu coś takiego, że przyjeżdża do nas, przychodzą harcerze z innego obozu. Na podwójny sztok. Zobaczcie, inne piosenki całkiem fajne. Inne pląsy całkiem fajne. Można podpatrzeć. Można się zabawić. Bym tego tłumaczyła, ale ten akurat był bardziej na chówce. Ja wiem o tym, ale akurat tą drużynę znam. Trochę rozmawiamy o harcerstwie w tej chwili, a nie o dziewiętnastu. No to po latach. Ja myślę, że fakt, że tak się nieraz środowiska trochę zamykają i to po latach czuć. Czuć, że albo gdzieś się potem wyjedzie i nagle szok kulturowy, że może być inaczej, może być inaczej. Okej, a tak jeszcze trochę dłuższa wspomnienia o historii. To tak, możemy jeszcze o autorytetach porozmawiać. Czy mają Bruchowie jakieś tutaj harcerskie autorytety? Albo ludzie, którzy jakoś tam wpłynęli. Powiem tak. Znaczy, tacy, którzy wpłynęli to no ciężko mi powiedzieć jednak przez to harcerskie życie. Tych ludzi się sporo przypinało. Ja zawsze sobie powtarzałem jedną rzecz i nie udało mi się. To z góry mówię to. To takie zobowiązanie. Podziwiałem harcerzy przedwojennych, dla których dane słowo było święte. Ile razy tak było? Serdnicie, niech to nie będzie. W końcu mówię, kurczę, oni musieli. Jak już powiedzieli, to nie było zmienić. Czy my jesteśmy w stanie ewentualnie wyrobić w sobie takie poczucie odpowiedzialności, żeby tym ludziom dorównać. I nie chodzi mi o to, że pomniki wstawiamy, że mówimy o Ludem, o Zośce i tak dalej, bo takich harcerzy było przed wojną bardzo dużo. Po wojnie też. Tylko w naszym życiu to poczucie takiej odpowiedzialności jakoś się rozmyło. Staliśmy się zbyt wygodni, zbyt komformistyczni i jak raz nie zrobię, to się nic nie stanie przecież, tak? A potem drugi raz czegoś nie zrobię, potem trzeci raz. Najgorzej, jak się nie nauczę, a sprawiam. No i cóż. Ale jak się dobrze poprawię, to taki przerywnik, żeby nie popadać w papug. No tak, właśnie. Okej, no to myślę, że zbliżamy się do końca. A przed ruchem może organizujemy jakieś kursy takie właśnie do drogi instruktorskiej naszej, naszego pokolenia, że tak powiem. To się pewnie drucha Kasia bardziej, bo w temacie siedzi jako członkini mniej komisji stopni. Ja służę swoją wiedzą, najczęściej historyczną. Nie ukrywam, że to jest pasja i w ogóle sposób na życie. Oboje jesteśmy historykami. Nie tylko nauczycielami historycznymi. Tak, tak, bo to są dwie różne rzeczy. Nawet dla Was mam taki prezencik. Mamy dla drużyny, tutaj leży obok. Właśnie napisana przez Was książka, więc dziękuję. Ale naprawdę? Miał być, miał być częścią większości, no to częścią większego wydania. To musimy powiedzieć, że dostaliśmy prezencie Związki Józefa Wybickiego z Wielką Polską i Ziemią Bratnicką. Tym bardziej o tyle ciekawe, że jesteśmy chłopcem imienia Mazurska-Dąbrowskiego. Prawda, a my nawet chodzimy do szkoły. Wszyscy w naszej drużynie właśnie i w ruchowej, wszyscy chodzimy. Dziękuję bardzo, cudownie. Myślę, że to będzie jedna z książek, która się stała i kupi. Ja zresztą brałam udział w kilku tam szkoleniach, które robi kiedyś chłopiec, ale zawsze wspominała mnie, że strasznie ja by ochotę, ja myślę, że bardziej praktycznie, niż teoretycznie, musiałam to zobaczyć z uchami od zawsze. Nigdy z ucha nie była. To jest śmieszne, ale te zuchy zostały mi takie poświęcone. Praktyki udruchne dla oczywiście drużynowych gromadców dobrych poleciały. I co jeszcze wpiszesz ten kalendarz? Nie, no bo po prostu to są lata praktyki, a proszę mi wierzyć, najlepszy kurs teoretycznie nie zastąpi działania, które się samodzielnie zrobiły. Zapraszamy na przykład mamy jakiegoś imienia z ucha, które robimy. A będzie, będzie. To przecież, bo każde rano się robimy. Ja już po prostu te rzeczy sprawię babcia, te sprawiamy siedzącą. Nie zawsze w tym ruchu tak jakby młodzi, ale zresztą ja zawsze mam bądź, bo to twoje oko powiedzi mnie. Już teraz już fajno, bo Brustonow przejął wszystko w oczach. Z moich rąk jest młodszy, rzutki, fajny, jem się chce. Dla takich ludzi, że się powinno dalej przekazywać, a nie tak jak z babciniarek. Tak, bo my już jesteśmy w tym wieku, że od czasu do czasu zaczynamy marudzić. Cześć. Tak, tutaj Ola jest teraz w temacie duchowym, ale ja też swego czasu byłam, no i byłam kiedyś, miałam przyjemność być z drużyną Kasią na biwaku duchowym i cudowny był ten biwak. No, że duchy się bawiły świetnie, to jeszcze ja się bawiłam świetnie. I nie byłam na tym biwaku jako duch, tylko tylko jako... Ja też nigdy nie byłam duchem. Ja też nigdy nie byłam duchem, ale... Lubiliśmy jeździć na obozy, na kolonie duchowe. Tak. Bo duch na ogarniała stronę metodyczną, całościową. A ja sobie ogarniałem część blonsów, ciosanek i maśterkę. Czyli rzeczy, które... Idealny pociąg. Powiem Wam, że jak nawet pomiędzy Koronami przyjeżdżali czasami ze Bloną się tak patrzyli na nas dziwnie. A jaką sprawność sobie zdobywacie? My nie zdobijemy żadnej sprawności. My się bawimy słowianych. My się bawimy w coś, tak? Bo tak głównie się bawią z kogoś w coś. A sprawność to się na końcu dostaje. Tak po prostu robiliśmy tak patrzeć z perspektywy czasu. Naprawdę świetne rzeczy. Współmarca w domu wziął z tych rzeczy, które pojadą na obóz, tak? Czyli zrobiono ileś majstery. A na miejscu człowiek nie powiem. Nie wiem, czy wiecie trochę o tę najświeższą kolonię duchową, ale no... Ja nie byłam duchem, ale słyszałam o tej kolonii, no więc musiała być naprawdę dobra. Słyszeliśmy i się cieszę bardzo, że jest następne pokolenie, które się też poprawił. Czy mamy komu przekazać? Znaczy, nie masz, prawda? To są tam jedyne dawne rytury, że czasami żal mi się z dzieciaków. Co mam z nimi zrobić? Nie chcę ich zostawiać. Z drugiej strony, wiecie, nawet na takim rajcie, jakimiś partnerzy mieliśmy, to uśmiecham się tu później do was, żeby przygarnąć. No bo te dzieciaki potrzebują młodzieży, wspólnego kontaktu. A nie z babcią, kasią, żeby narazić. Ja mogę iść duchami, jako ta babcia rzeczywiście kogoś na strefę wziąć, tam komuś jeszcze coś przytrzymać. Zdarzało mi się duchy nosić też. Ale właśnie młodzież powinna być wśród młodzieży. Dziękuję wam bardzo. No okej, to... To już na porę kończyć. Niestety... No i na zakończenie... Czy możemy poprosić o jakieś przesłanie dla nas i dla wszystkich dzisiejszych partnerzy? Jakąś taką motywację? Powiedziałbym tak, bądźcie sobą. Dokładnie tak samo. Nie naśladujcie nikogo, starajcie się zawsze równać do najlepszych. Ale bądźcie dalej sobą. Jeżeli... Jeżeli macie problemy, zawsze ktoś wam chętny pomoże, albo wy pomożecie komuś. Zespół naprawdę duża moc. Dziękujemy bardzo. Więc jeszcze raz, dzisiejszymi gośćmi byli dróżna Kasia i dróż Maciej. A podcast przeprowadziły dróżna Ola i dróżna Gabriela. Pięknie. Dobra, zaraz dróżna pisała. A ja mam pytanie, dlaczego wy dzisiaj jesteście równa? Dla mnie? Mam już dróżnę komendantkę i różne innych osoby. Przyszło nam... Jakoś dróżnego piersiem przyszli do głowy i po drugie ja z dróżną Kasią i była na tym dywanie, to wtedy doszedł super historię, to mówię, tak, to będzie to. A dróg Maciej też zawsze słynie z najlepszych historii, więc no tak, nikogo nie mówię. Ale nie powiedziałem, a nie dał wam ojca. Takie bliższe, nie? Powiedz, że z ładnych parę lat. Jak nie wyszło, to zaczynamy od początku. To co myślisz? Zatrzymaj nas. Nocne piepień, taki alarm trzeciego stopnia, to na przykład potem padliśmy po namiotach i zbieraliśmy rzeczy. Cały śpiwór bramu na celu stał rzeczy. Mieliście wszystko pakować, karcerz musi mieć porządki. A wykupiliście w dobie listów, to słuchajcie, to była ceremonia. To się nie dało tak pojedynczo. Zawsze w tym celowała bardzo długo. W momencie, kiedyś był dróg gospodarski. Starość był po prostu jedyny pod tym względem. A później był Marek, a ja przyjęłam właśnie te wszystkie zadania, które trzeba było robić. Tu poskakać, tam pobiegać, tu wejść pod Honka czy tam jeszcze inne, starszy samochód. Różne rzeczy bywały, więc to było wykupowanie takie fajne. Czasem telewazja, musiał coś robić. Ojejku, pogody nie było. Myśmy druga Karola jako zuchy postanowili złożyć w ofierze. Napaliśmy gadać, wiązaliśmy. Wsadziliśmy do kotła, podpaliliśmy. Ojej, kurczę, zgaszcie ten ofiar. A mnie to jednak zdenerwował. A dlaczego? Bo rzeczywiście kilka lat wcześniej ale harcerze go zdrabili i chcieli zadopalić do kotła i podpalili. Nie miały jak z tego wyjść. Bo to były wysokie, a my byliśmy taki kuczowym imieniem. A od tego dnia było słońce. A długie jeszcze sobie wywalczyły. Chciał nam pokiernąć. Jako wykup. Musiał podpisać dróg. Jedyny problem był taki, że on się bardzo mocno opalił a paskudy go krzsoną posypywały. No trzeba się przyprawić. To trzeba. Drogi są straszne po prostu. Jak człowiek niechcący coś powie to one to robią. Nie robią to w ogóle bezkrytycznie. Tak, że jak my się tolujemy na przykład w grudniu swego czasu. Wyliście, bo nie mamy czym myć. I przychodził mi i dobrze wylisował. Ja mówię, dobrze, odkładaj. To nie były nasze piwaki. To nie były nasze piwaki. No i tak było. Oczywiście wywalczyliśmy. Ale tam tak. No i to było fajne. Człowiek w sumie robi dla ludzi. Słuchajcie. Kiedyś na Suwalszczyźnie byliśmy. Ognisko wieczorem to był standard. Dwa namioty. Ognisko przed tym. Gitara. Nie wielu. Osiem sztuk. Ale cały śpiewnik można było w jedną i w drugą stronę prześpiewać. No i zaczęły do nas dzieciaki miejscowe przychodzić. A, czy jeden, drugi, trzeci. Myśmy tam mieli już piętnastu już po tygodniu. Rodzice po nich przychodzili o pierwszej nocy. Wyszli z domu i nie mówili gdzie. Oni siedzieli u nas sobie przy ognisku i się z nami bawili. Tak też się zdarzało. Nasz ksiądz z Nowomiejskiego powiadał. Jak się ślizgało. Z Nowomiejskiego ksiądza. Kolego panie. Co to się twój chłopak teraz? Ja nie pamiętam. Kolego panie. Tak, tak. Tak, tak. Zimę, zimę? No tak. Fajnie było. Pamiętam jak wybuchł elektorat Czarnobylu. I myśmy na dwie dziewiąty. Przez cały dzień na boisku szkolnym dobyliśmy dzieci. Nikt nam nie powiedział. Cała wierchowka polityczna się zmyła. Do szpitala po Ujodynę. A myśmy jak głupie, kurcze. Cały dzień. Normalnie cały dzień z dzieciakami na słoneczku. Teraz tam jest, ja jestem przykrypnięta. Ale ja mam w ogóle, że czterdzieści lat chłopie paszczą. No właśnie. Nie przeszkadzamy wam. Oni mają sobotę. A my dobrodzewam. Ściany trzeba zrobić znowu. Namioty zniknęły. To jest dobroty po powietrzu. No dobra. Słuchajcie, co każdy chace w nowym zbierze? Chace w szczególnie? No już. Każdy kałufinkę. Jaką masz, jaką masz? A umiesz rzucać? Nie umiem. Przeszłem u Chinka przez Trampek i Stopek. Przywieźli do szpitala. Potrzymali. Następnego dnia przywieźli. No nie mógł z nami biegać, bo noga obandrożowana. Cała. Więc kuśtykał, kuśtykał, kuśtykał. Graliśmy. Obok było jednostka wojskowa. Ja byłem w siódmej klasie. Z chłopakami w siódmym, ósmym klasie. Graliśmy w piłkę. Ale chłopy wielkie. No co bieda czysto. No wylazł z tego lasu pierwszy raz po tygodniu. I z łakażem rozmawiał. Tylko nie pomyślał, że stał od strony boiska. I tu była bramka. On się tak stał. No jak żołnierz pierdyknął piłką, bo takie bam, bam, leży. Nieprzytomny. Do szpitala strzelił. Za tydzień go odbieramy. Noga już mu się jakoś zagoiła. Więc wyładziliśmy z lasu, żeby iść do Mielenka. Do Mielna. Przepraszam, do kina. Jakieś to było. On wylazł z lasu i się tak dziwił. Tak mu się wszystko spodobało. Nie zauważył słuchań. W drodze powrotnej autobus się zatrzymał w koszalinie pod szpitalem. Żeśmy go zabrali. Przepraszam, mi się tak skończyło. To takich aparatów było wielce. Robiliśmy podchody. Obok była kolonia. Otoczeni takim dwumetrowym błotem z siatki z drutem podczastym. Owiec tam rósł. Jakieś inne niewielkie zboże. A wyczuliśmy, że z tych okien namiotowych, z beczek starych, jak się je pokruszyło i wsadziło do pudełka i tam się podpaliło. Potężna światła. Do kuchni żeśmy zaharapczyli nie pudełka od zapałek, tylko od hebaty. Z magazynu ze dwa, trzy okna po cichu, w ciszy pod jednymi świece zrobione i w nocy podchody. Ruszyliśmy ze mną. To było w latach 70-tych. Jest tam siódmy rolnik. Nie pamiętam. Kasa maturalna prawie. Trudno było. Zobaczcie. Zboże podczułkanie. Ciepło zapalone. Puk, puk. Alarm, pali się. Kurcze. Nie wiedzieliśmy, że oni mają taki wielki reflektor. Kolega dwa metry wzrostu wstał, zboże miał. Zobaczcie. Jest. Znamy go. Jest taki 50 chłopaczy. Oblazł oni tam. Rano przyszedł pogarty, pografany. Jakieś 3-4 kilometry dalej było za chłopami jeszcze Sarbinowo i tam były bunkry stary. Słuchajcie, glizie mnie do Sarbinowo, ale wskoczyłem do bunkry. Tak było. To się wspomina. Rozrabialiśmy oczywiste, jak pijany pający, ale... Dzień wyjścia dla małych i dla dużych był. Chodziło się na cały dzień, dostawało się prowiant, ewentualnie można było wyjść. My mieliśmy takie zuchy, bo to była 3-4 klasa, doszliśmy do Sarbinowa, bo dalej z nim się nie dało. 4-5 kilometrów było w jedną stronę. I idziemy, patrzymy, jest jakiś ośrodek początkowy. Idziemy, wodę na herbatę załatwimy, robimy coś jedzącego. A skąd jesteś ziany tu? A druha gospodarki znamy. Do zobaczenia. W ogóle, że to co? Przyjdźcie za godzinę. Kurczę, pełen obiad dostaliśmy. Wszyscy ze sobą wzięliśmy, odnieśliśmy z powrotem. Widzicie, jaki... Zostały ziemniaczki, elegancja takiego mamusina. Ale widzicie, co w zamian, to nie po to, że przyjdziemy, ale żeby się pograć. I jakbyśmy się pograli, to tutaj jakieś ognisko zrobimy. Jakbyśmy z Bonnard nie przyjechali. Wtedy, przynajmniej na Polskę. W tym czasie, jak na Polskę, będziesz oglądał aparat początkowy. Uwaga, nowego Malucha. Jakbyś nam udawał, to dam, żebyś się przyzwyczaił. Takie też były. Tak, tak, tak, ja wam to sprawię, kurczę. Uwaga, uwaga. To jest fajnie, no. My tutaj słuchamy, bo to jest takie ciekawe, nie wiem, żeby coś odtwierdzić, może odwzorować, jakaś reakcja. To, to, to, co oni zrobią, nie wiem, czy mi przeszło. Połóż się po prostu, szanowni. Nie? No, dlatego nie wzięliśmy tutaj przeciętnych wierszy naszych, bo to był taki dziewięćdziesiąty, trzeci, czwarty rok, nie pamiętam. Jechaliśmy rozbić obóz. Miałem takich, ekip, no, facetów niesamowitych, akurat ze szkoły zawodowej, część z liceum, część ze szkoły. Popracowaliśmy w tym dwokupce ze sobą, razem obóz myliśmy. Nie było problemu. No i chłopaki, kurczę, samochód, takiego Waza mieliśmy, jechał z nami TIR. No i oczywiście wszyscy jeździli i się okazuje, że rozwalili skrzynię biegów. Jak Bóg naraz zmieniał biegi, no to co się dzieje. To o sprzęt wymyślam. Ja tylko dwójkę. No dobrze, nieważne. Tak lało, że jak TIR wjechał na łąkę, to usiadł na brzuchu. Trzeba było go rozładować, więc żeśmy nawet rozbili cały obóz, żeby przestać. Cały obóz rozbijaliśmy praktycznie w deszczu, nosząc cały sprzęt ze wsi na własnych plecach. Taką stodrowę mieliśmy. Trzeba było to wszystko, każdy namiot. A to były namioty kiesiątki, TTD-czki. Trzeba było ciarkę wyciągnąć, no i daliśmy radę. No ale potem chłopaki... Kiedy jakoś wyciągnęliście? To też, wszystko fajnie zrobione. Obóz przygotowany. Wszystko fajnie. Dostali jeden namiot, mieszkali w jednym namiocie, to akurat w moim podobozie. Chłopaki do wszystkiego. Rano roznosiły. A ponieważ nie było samochodu, to np. Mleko trzeba było przynieść ze sklepu z Mielanka. To półtora kilometra. Ale tam było przynajmniej trochę takich koszy pełnych. To tam było chyba ze trzy. No i cała dycha szła po to, żeby się zmieniali, bo ręce się wyciągały do kola. Ale jak to wyglądało? Przed szóstą przychodzi Jacek Kowalczyk, z grupowania chłopaki. Wstawajcie! Wstawajcie wreszcie! Pokaże. Do komendanta z grupowania. Komendant się... Co się stało? No po Mleko, co idzie ten Jacek? Ile mamy tego wziąć? Co to za przedmiot? To został przed namiotem. Dyżurny facet w środku w pełni z nim dyskutował. Ale to jeszcze półbiedy. Genialny obóz. Półtora tygodnia w słońce. Takie, żeśmy w kąpielówkach przy ognisku do rana siedzieli. A potem zaczęło lać. Jak to zaczęło lać? To tak zaczęło lać, że w pewnym momencie chłopaki się obudzili w materace. Oni tak spędzili, że jest tak gorąco, że łóżka im przeszkadzają. Wywalili wszystko, materace położyli na ziemi. No i w pewnej nocy materace zaczęły pływać. Dopiero wody mieli w namiocie, że położyli kanadyjki. Na te kanadyjki drugie kanadyjki i dopiero położyli materacy. Ale jak im woda wchodziła do namiotu, to wszedł na dziurę wykopać. Grzebali z boku między namiotami dziurę. Najpierw wynaszkami, potem układami. W końcu dziura była potąd i tam na wody. Co stawili wszystko wtedy, to łóżka zrobili więcej. Oni się nie wynoszą stamtąd, a w takim obniżeniu byliśmy. I mieliśmy wodę potąd. I była zmiana trudności. A wątek obawił aparaty, obok była budowa, załatwili sobie kaski. No i oczywiście wygrali kredki w zakresie antyalkoholowym. Za hasło nie pić wódki, ale i na kursy Rower Ukraina. Namowili taki rower, postawili. No więc sobie napisali. Miszcz, miszcz, miszcz, miszcz. I tak chodzi. A że nie było butów, no to oni stoją i grytawki obinięte, i śpią, i chodzili. A co jest fajne, mieliśmy takie kucharki, że rano one przyjechały na łóz. Z woda w kotle rzucone gnaty, zasypane kaszą, one ręczniczki, plana. Mród na połowę obozu. No więc jeden z nich miał być kucharzem. Rzeźnikiem? Rzeźnikiem, przepraszam. On to mięso dzielił, porcjował. On nie uczył, co trzeba robić. Takie to były czasy. No i zmiana trudności. Laura cholera, więc Polki, bo tak jak nazywaliśmy, swoje trąbki suszyli na pokrywach od kotłów. Wiecie, bo krąg ten kocioł powieszony w ten sposób, na szmurówkach, to się dotykało. No bo tyle położonych były. Trzeba było sprawdzać, czy dobre. Jak ktoś podniósł ten kocioł, a nie wysłużby, to te trąbki wpadły. Nikt tego nie zauważył. Jak Sanek był z tym czy innym, jak rozkręcałem, to zamówił się tą. Miesza, miesza i wciągnął. O moje. I wyszedł, i wyszedł, i wyszedł. Ok, ci jedzą, to my jemy z górki. I teraz zaczęło padać, jak dzieciaki się ustawiły, bo prosto z autobusu obiad. No zawsze była grachówka. I mówimy, tylko nie biegajcie między namiotami, bo sobie ktoś krzywdę zrobi. A wytłumacz nowicjuszom. No to leci z tą menadżą i nagle chłopak nie ma. Leciał po biurze. Takie całe zawłocone. I udał był. Mówiliśmy, że między namiotami biegać nie można. Wyszedł i wciągnął z autobusu, tak? Najprawdopodobniej. Zobaczymy się. Dobra. Dziękujemy wam bardzo. Jedźcie na obozy i będziecie się też tak na to bawić. A wiecie, co było fajne? Nie było wtedy klaszczy. Cała noc w krzakach siedział. Nie pozwalaliśmy, że tak powiem zostawki w namiocie był prąd. Długo się broniliśmy, aż kiedy trafiliśmy na drugi. Zawsze mieliśmy wieczorem kawy, świeczki, krewatka. Była noc i gość jakiś ciacho. Omawiany dzień, omawiany plan na jutro. Już koło drugiej nocy się kończyło. Do namiotu Krzysztofa pobudka i zabawa.